Dom

 

Dom. Każdy o nim marzy, jednak tylko nieliczni mają szczęście naprawdę go posiadać. Znam wielu ludzi mieszkających w pięknych budynkach, którzy są tak naprawdę bez dachu nad głową. Ich bezdomność, nie tak oczywista, jak to bywa w przypadku mieszkańców kartonowych pudeł, jest jednak  bardzo wyczuwalna.

 

Kiedyś siedziałam na dworcu kolejowym w dużym mieście. Czekałam na opóźniony pociąg. Była późna, zimowa noc. Podróżny plecak trzymałam na kolanach i starałam stać się niewidzialna. Mimo tego, po pewnym czasie, na moją ławkę usiadła brudna, otulona w szmaty starsza kobiecina.  Z jednego z jej licznych tobołków wystawała butelka taniego wina. Jego zapach otaczał całą cudaczną postać nieznajomej nie pozwalając mi spokojnie oddychać. Pomyślałam, że jeżeli za chwilę nie przesiądę się na inną ławkę to się uduszę. Poruszyłam delikatnie zmarzniętymi dłońmi, co przykuło uwagę mojej dworcowej sąsiadki. Zaczęła mi się przyglądać.  Bez przerwy mamrotała jakieś niezrozumiałe dla mojego ucha słowa pod swoim, czerwonym z chłodu, nosem. Mimo obcesowości jej oględzin, uświadomiłam sobie, że nie czuję już do niej wstrętu. Jego miejsce zajęła bezsilna litość. Pomyślałam, że pewnie kiedyś,  w lepszych czasach, ona też mieszkała w miejscu, które nazywała swoim domem.

Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby głośno zadać jej to pytanie. Może świadomość nieustannie błądzącego po mnie wzroku nieznajomej, może zmęczenie i miejsce, które stanowiło niejako poczekalnię do normalnego życia, nie wiem.

Czym jest dla pani dom?

Nie była zdziwiona, że do niej mówię. Może przez to, że sama  często zaczepiała obcych, gdy już znudził jej się monolog z własnymi cieniami? Możliwe też, że wzięła mnie za jeden z głosów w jej głowie. Nie wiem.

Dom to ciepło, nooo…

Odpowiedziała bez chwili wahania zachrypniętym, pełnym zmęczenia głosem, po czym wręcz teatralnie westchnęła.

 

Była mroźna zima i każdy marzył o cieple. Nic dziwnego, że ona też. Bezdomna poświęciła jeszcze chwilę na oglądanie mojej osoby. Potem, niedbałym, płynnym ruchem wyciągnęła butelkę z winem i z zachłannością głodnego niemowlaka, wypiła parę długich łyków. Na jej poprzecinanej setkami zmarszczek i bruzd twarzy natychmiast pojawiły się rumieńce.

Takie, panienko, właśnie takie, jak to. Od środka.

Oczy zaszły jej pijacką mgłą, a może łzami. Nie wiem.

 

 

Dom to ciepło. To nie pokoje, łóżka, dywany. Nie gromadzone przez lata bibeloty. To coś znacznie więcej, coś nienamacalnego w fizycznym wymiarze. Ilu ludzi marznie pod wspólnym dachem? Ilu ludziom brakuje tej iskry, która grzeje od środka lepiej niż najgorętsza letnia aura?

 

Myślę „dom” i co widzę? Żadnych ścian i okien. Widzę parę brązowych, jak kasztany oczu. Grzeją mnie one w najgorszą życiową pluchę i zamieć. To jest mój dom. Prawdziwy i jedyny, jaki mam i chcę mieć. Nie zniszczy go żadne trzęsienie ziemi, powódź, ani pożar. Mogę to zrobić ja lub właściciel tej pary oczu. To my będziemy odpowiadać za naszą bezdomność. Nikt i nic innego. Ciąży na nas duża odpowiedzialność, którą bierzemy na siebie z uśmiechem na ustach. Warto ją dźwigać, bo nie ma na tym świecie niczego cenniejszego.

 

Mam szczęście. Znalazłam swój prawdziwy dom. Spośród wielu posesji do wynajęcia wybrałam ten właściwy. Skąd o tym wiem? W moim wymarzonym domu mieszkam już dziewiętnaście lat. I wiecie co? Nigdy nie brakuje mi w nim ciepła.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *